poniedziałek, 31 października 2016

Oneshot

Pierwszy raz jak sięga pamięć 

Leżałam na łóżku w domku Posejdona. Cały domek jest mniejszy niż mój pokój w pałacu Ateny. Z nieznanych mi przyczyn nie dostałam własnego pałacu, tylko musiałam mieszkać u niej. Denerwujące. Ale może zacznę od początku. Jestem Eri, piękna, wspaniała i niedawno wyrzucona z Olimpu bogini. I to wszystko z powodu głupich żartów. Zdecydowanie starsi nie znają się na żartach. No bo kto normalny by tak zareagował? Może trochę kłopotów narobiłam, ale w końcu jestem boginią, to chyba logiczne, że robię zawsze to na co mam ochotę. Jedyny plus tego, że muszę tkwić na tym obozie, jest to że odzyskałam miecz. W ogóle strata broni to dość zabawna historia. Wszystko dlatego, że pewnego dnia, przed radą bogów, zakradłam się do sali tronowej i dla żartów powycinałam im mieczem śmieszne kształty z tronów. Niestety, dowcip im się nie spodobał, a matka skonfiskowała mi broń. Od tej pory zamykali zawsze sale, a niewielu bogów wpuszczało mnie do swoich pałacy, nawet bez miecza byłam niebezpieczna. Tylko kilku zawsze było przy mnie. Przede wszystkim Eros, mój najlepszy przyjaciel. Także Apollo, Hermes i Hekate spędzali ze mną czas. Reszta starała się trzymać z daleka, chociaż czasami im też się zdarzało coś ze mną robić. Kiedyś Afrodyta postanowiła nauczyć mnie francuskiego, a Artemida zabrała mnie na polowanie.
Z braku lepszych pomysłów postanowiłam wykonać iryfon do Erosa. Nie musiałam brać udziału w żadnych zajęciach, Percy do niczego mnie nie zmuszał, a ja skrzętnie to wykorzystywałam siedząc głównie w domku, od czasu do czasu wychodząc na posiłki lub poćwiczyć. Lubiłam te momenty, wszyscy patrzyli na mnie z podziwem. Miałam świadomość, jakie muszę wrażenie robić na śmiertelnikach i zawsze mnie to cieszyło. Podeszłam do fontanny znajdującej się w rogu pokoju, ale nie zdecydowałam się na rozmowę z przyjacielem. Zamiast tego postanowiłam przejść się po obozie. Wstyd przyznać, ale jestem już chyba z 5 dni i nie widziałam całego obozu, z drugiej strony właściwie niewiele mnie on obchodził. Chciałam tylko wrócić na Olimp. Gdy tylko opuściłam domek, obozowicze zwrócili na mnie uwagę. Uśmiechnęłam się sama do siebie i ruszyłam w stronę areny. Znajdowały się tam aktualnie 3 domki - Hermesa, Posejdona i Hadesa.
- Eri! - zawołał na mój widok Percy. - Postanowiłaś jednak wziąć udział w treningu? Mówił mi wcześniej że mamy dzisiaj trening? Zresztą nie ważne, skoro już tu jestem... - Tak, ale nie wzięłam miecza. 
- Pożyczę ci swój. - zaoferował jakiś wysoki blondyn.
Wyglądał na starszego od mojego brata, miał bliznę na twarzy i ładny uśmiech.
- Dzięki Luke. - powiedziałam uśmiechając się uroczo do grupowego domku Hermesa. Chłopak wyszczerzył się w odpowiedzi.
- Dzisiaj na treningu dołączy nasza nowa obozowiczka. - zwrócił się do reszty. - Mam nadzieję że miło ją przywitacie. Z mniejszym lub większym entuzjazmem pokiwali głowami.
- Podstawy znasz, prawda? - zapytał Luke.
- Jasne. - odpowiedziałam wywracając oczami.
- Świetnie, to może nam zaprezentujesz?
- Z chęcią.
- Nico?
Syn Hadesa skinął głową. Luke podał mi miecz. Przez chwilę ważyłam go w ręce. Nieco dla mnie za ciężki, ale dam radę. Stanęłam na przeciwko Nico i przyjęłam postawę. Chwilę staliśmy nieruchomo wpatrując się w siebie nawzajem. Nagle zaatakowałam chłopaka. Zdążył się osłonić, ale ja już byłam przy nim celując w jego bok. Wdaliśmy się w zaciętą walkę, w której żadna strona nie odpuszczała drugiej. Musiałam przyznać, że chłopak walczył świetnie. Był szybki i do pewnego stopnia był w stanie przewidzieć moje ruchy. Był też bardzo przystojny co również działało na jego korzyść. Niestety, dla niego, byłam niezwykle zdeterminowana i porażka nie wchodziła w grę. Widząc, że chłopak przyzwyczaił się już do mojego stylu, od razu go zmieniłam, wprawiając czarnowłosego chłopaka w zagubienie. W 5 ruchach rozbroiłam go i powaliłam na ziemię. Oddałam miecz Luke'owi, następnie podając rękę leżącemu na ziemi Nickowi di Angelo. Chłopak ujął ją i pozwolił pomóc sobie wstać. Staliśmy chwilę naprzeciwko siebie, wciąż trzymając się za ręce. Patrzyłam w oczy chłopaka, ciemnobrązowe, prawie czarne. Miałam ochotę go pocałować, ale zanim to zrobiłam przypomniałam sobie o naszej widowni. Natychmiast puściłam rękę Nicka i odsunęłam się od niego. Do końca treningu nie zbliżałam się do syna Hadesa, budził we mnie jakieś dziwne, nieznane mi wcześniej uczucia. Zamiast na nim, skupiłam się na Luke'u Castellanie.
                                                       °°°°°°°°°°°°°°°°°
Była pora kolacji, razem z Percy'm siedzieliśmy razem przy stoliku. Z jednej strony dziwiłam się temu, że przy stoliku Hermesa jest tłok, a my siedzimy tylko we dwójkę, a Nico ma cały stolik dla siebie, ale z drugiej strony cieszyłam się, że nie muszę się tak tłoczyć. Jedząc obserwowałam innych obozowiczów, było to bardzo ciekawe zajęcie. Wszyscy siedzieli razem, śmiali się, rozmawiali i wydawali się bardzo zadowoleni, nawet jeżeli ledwo mieścili się na ławkach. Tylko jedna osoba zdawała się w ogóle tu nie pasować. Nico di Angelo siedział nie patrząc na nikogo i nie zwracając na nic uwagi. Przed nim stał talerz prawie nie ruszonego jedzenia. On sam bawił się pierścieniem z czaszką, który zwykle nosił. Wyglądał jakby się nudził i tylko czekał aż będzie mógł stamtąd pójść.
- Eri. - odezwał się nagle Percy.
- Tak?
- Czemu przyszłaś dzisiaj na arenę? Myślałem, że nie chcesz ćwiczyć.
- Bo po co? I tak jestem lepsza od was, nie muszę ćwiczyć. Nudziło mi się po prostu.
Chłopak patrzył na mnie ze zbolałą miną
- Nie możesz chociaż udawać że ci się tu podoba?
- Nie. - odparłam bezlitośnie.
- Byłabyś dobrą siostrą i zrobiła byś coś dla brata? - zapytał.
- Zależy co.
- Nie siedź dzisiaj wieczorem w domku, jest ognisko. Przyjdź na nie.- poprosił.
Ognisko to nie taki znowu tragiczny pomysł. I tak nie mogę w nieskończoność siedzieć w domku, zanudzę się.
- Zgoda, ale nie będę śpiewać.
- Dzięki! - zawołał radośnie chłopak.
Okrzyk szczęścia wydany przez chłopaka przyciągnął uwagę innych osób.
- Gapią się na nas. - mruknęłam do chłopaka.
- I?
- To twoja wina. Za głośno krzyczysz.
- Oj, no nie bądź już taka nie miła. Uważam że gdzieś głęboko w środku czai się w tobie miła, sympatyczna i urocza dziewczyna.
- Jasne, a Afrodyta jest gruba. W środku jestem nieczuła i mam gdzieś co myślisz. Jestem boginią, nie muszę być sympatyczna żeby ludzie mnie kochali. Nie muszą mnie nawet kochać, mogą się mnie bać. To też jest spoko.
- Dziwna jesteś, jak można chcieć, żeby ktoś się ciebie bał?
- Ty i tak tego nie zrozumiesz. Jesteś tylko śmiertelnikiem.
- Ty teraz też.
- Nie przypominaj mi. - powiedziałam patrząc na niego z groźnymi błyskami w oczach.
Nie odezwaliśmy się do siebie już do końca posiłku. Po nim poszliśmy na to nieszczęsne ognisko. Ludzie się na mnie gapili. Normalnie by mi to nie przeszkadzało, ale ile można robić przy tym taką głupią, zdziwioną minę? Bogini nigdy nie widzieli? No może nie zdarzało im się to za często, ale trochę już tu byłam. Mogliby patrzeć z uwielbieniem, a nie szokiem. Ognisko nie okazało się jednak taką tragedią na jaką się zapowiadało. Po jakimś czasie ludzie przestali się dziwić moją obecnością, a zaczęli się bawić. Były gry, śpiewy i rozmowy. W pewnym momencie dosiadł się do mnie Luke. Byłam nieco zdziwiona, był pierwszą osobą, nie licząc Percy'ego, która się na to odważyła. Długo ze sobą rozmawialiśmy i to nie o jakiś ważnych rzeczach, tylko tak ogólnie. Chłopak zadawał mi dużo pytań i chętnie słuchał moich odpowiedzi. Było to dla mnie bardzo miłe. Odkryłam też że poza tym, że syn Hermesa jest świetnym towarzyszem rozmowy, posiada też poczucie humoru. Opowiadał mi dużo historyjek i dowcipów. Opowiadał o obozie, herosach, misjach, a także o szkole, zwykłym życiu i swoich przyjaciołach. Siedząc tak z Luke'iem po raz pierwszy jak sięga pamięć pomyślałam, że świat ludzi może jednak nie jest taki najgorszy. 

niedziela, 2 października 2016

Rozdział 9

*Eri*

Gorzej już chyba być nie mogło. Byłam wyczerpana, ostatniej nocy niewiele spałam, ponieważ psy próbowały wejść na drzewo, na którym się schroniłam. Ich próby były z góry skazane na porażkę, ale hałas jaki robiły nie pozwalał mi zasnąć. Wcześnie rano, gdy potwory spały, wymęczone próbami złapania mnie, szybko zeszłam z drzewa i rzuciłam się do ucieczki. Ze sfory, która mnie goniła zostało już tylko 7 psów. Największych, najgroźniejszych i najbardziej wytrwałych. Długo biegłam przez las, od dawna już nie słyszałam za sobą dźwięków pogoni, więc postanowiłam trochę zwolnić. Niestety, nie dane mi było choć trochę odpocząć. Usłyszałam trzaski gałęzi i odgłos ciężkich łap uderzających o ziemię. Niewyspanie dawało mi się we znaki, nie pozwalając dalej biec. Rzuciłam się ku najbliższemu drzewu, w nadziei że uda mi się na nie wspiąć nim bestie mnie dogonią. Wsiałam już na jednej z niższych gałęzi, gdy jeden z psów rzucił się na mnie zwalając na ziemię. Przeturlałam się po trawie. Wstałam opierając się ręką o drzewo rosnące tuż obok mnie. Oparłam się o nie plecami, obserwując otaczające mnie potwory. Rzuciłam na ziemie plecak, który tylko krępował moje ruchy. Sięgnęłam do naszyjnika i przemieniłam zawieszkę w miecz. Gdyby psy rzuciły się na mnie jednocześnie, nie miałabym żadnych szans. Wiedziałam o tym dobrze, ale i tak nie zamierzałam się poddać, nie sprzedam tanio swojej skóry. Jeden z psów, najodważniejszy albo najgłupszy, zaatakował. Wystarczyło mi jedno celne cięcie w jego głowę i stwór już zamienił się w pył u moich stóp. Widząc śmierć swojego towarzysza bestie, zaczęły postępować rozważniej. Dwa psy rzuciły się jednocześnie na mnie, każdy z innej strony. Uskoczyłam i zamierzyłam się mieczem w bok pierwszego potwora, ale w tym momencie druga bestia, wymierzyła mi cios łapą wytrącając miecz z dłoni i ozdabiając przy okazji moje ramię nową szramą, która od razu zaczęła krwawić. Wiedziałam, że mój miecz, gdziekolwiek jest, powróci do mnie tak samo jak Orkan do Percy'ego, ale nie wiedziałam ile to może potrwać, a wokół mnie już tłoczyło się 6 psów pragnących mojej śmierci. Miałam niby jeszcze sztylet, a przy tylu przeciwnikach, był on dość bez użyteczny.
„Użyj pierścionka” rozległ się w mojej głowie żeński głos. Chwilę mi zajęło nim się zorientowała do kogo należał. Był to głos mojej matki, Ateny. Nigdy nie przemawiała do mnie w ten sposób, więc było to dla mnie totalne zaskoczenie.
Moment mojego rozproszenia wykorzystała jedna z bestii, ponownie zwalając mnie na ziemię. Poczułam straszny ból w kostce. Przewracając się musiałam zahaczyć o wystający korzeń. Niestety nie dane mi było sprawdzić co dokładnie mi się stało, bo w tym samym monecie poczułam na twarzy oddech jednego z psów. Smród był tak wielki, że aż pociemniało mi przed oczami, na szczęście udało mi się nie zemdleć co w głównej mierze zawdzięczałam matce, która ponownie odezwała się w mojej głowie. „Weź się w garść, użyj pierścionka. Szybko zaczęłam błądzić palcami prawej ręki, po lewej dłoni próbując wymacać pierścionek. Poczułam pod opuszkami wypukłość. Szybko ją nadusiłam mając nadzieję, że to jakiś przycisk, który uruchomi... no coś uruchomi na pewno. Z cichym sykiem mój pierścionek powiększył się, a wokół metalowej sowy wyskoczył niebiański spiż. Obrączka jakby ożyła, rozrastając i oplatając mój nadgarstek. Gdy ruch ustał, na lewej dłoni miałam coś w rodzaju rękawiczki połączonej z okrągłą tarczą z wielką sową na środku. Pies, który mnie powalił był tak samo zdziwiony jak ja. Wykorzystując jego nieuwagę, uderzyłam go mocno tarczą w bok i głowę. Nie zmienił się w kupkę pyłu, ale wyglądał na oszołomionego. Nagle usłyszałam tętent kopyt i ludzkie głosy. Ucieszyłam się, ale moja radość trwała krótko, bo bestia, którą niedawno ogłuszyłam doszła już do siebie. Chciała się ponownie na mnie rzucić, ale odskoczyłam. Dobrze, bo uciekłam psu, źle bo wylądowałam zbyt blisko innej bestii. Zamachnęła się na mnie, a ja uchyliłam się zbyt wolno. Zapiekł mnie policzek, gdy pazury potwora zostawiły na nim swoje ślady. Nagle na polanę, na której walczyłam z psami, wjechało 5 jeźdźców. Ostatnie co zarejestrowałam, zanim czerń całkowicie zasłoniła mi pole widzenia, był błysk złotej klingi.

*Maks*

Kolejny dzień polewania, pierwszy udany. Już 2 kilometry od obozu nasze orły wyczuły zapach psów. Daleko ich nie trzeba było szukać. Były na polanie razem z jakąś dziewczyną, która musiała być bardzo zmęczona, ponieważ gdy tylko nas zobaczyła, zemdlała. Razem z chłopakami szybko rozprawiliśmy się z potworami.
Spojrzałem na dziewczynę leżącą w trawie. Mimo ran i brudu była to najpiękniejsza dziewczyna jaką kiedykolwiek widziałem. I nie tylko ja tak uważałem, wystarczyło popatrzeć na miny chłopaków. Chociaż gdy przyjrzałem jej się dokładniej, zmieniłem nieco zdanie. Była ładna, wręcz śliczna, ale widziałem ładniejsze dziewczyny. Kilka córek Wenus na obozie było zdecydowanie atrakcyjniejszych, ale ona miała coś w sobie. Biła od niej aura boskości i nierealności, która sprawiała że dziewczyna była jeszcze ładniejsza niż w rzeczywistości.
Dean przykucnął przy niej razem z Oliverem.
- Wow. Niezła laska. - odezwał się ten drugi.
Wywróciłem oczami. Oliver chyba nigdy się nie zmieni. Na widok ładnej dziewczyny zawsze zachowywał się tak samo.
- Cicho siedź i pozwól mi ją zbadać. - powiedziałem.
Chłopacy odsunęli się trochę, by zrobić mi miejsce. Dziewczyna miała mnóstwo siniaków, rozcięć i zadrapań, ale nie licząc zwichniętej kostki, nic specjalnego jej nie było. Szybko zabrałem się za opatrywanie jej ran, gdy nagle zwróciłem uwagę na jej krew. Spotkałem się już z wieloma odcieniami krwi, ale takiej jeszcze nigdy nie widziałem. Jej krew była złota. Postanowiłem zapytać ją o to, gdy tylko się ocknie.
- Hej, ma któryś trochę tej papki zrobionej przez Amandę? - rzuciłem pytanie w przestrzeń.
- Ja nie mam, a ty Alex? - odezwał się Dean.
Syn Wulkana wyjął z kieszeni pudełko, które dostał od Amandy i rzucił mi. Nie odezwał się, ale to mnie nie zdziwiło. Znałem go już od czterech lat i wiedziałem, że odzywa się tylko wtedy kiedy jest pytany o coś na co nie można odpowiedzieć skinieniem głowy. Mimo to świetnie się z nim rozumiałem, był moim najlepszym kumplem i nie przeszkadzało mi że tylko ja mu o wszystkim opowiadałem. Łyżeczką, którą Ama przezornie włożyła do pudełka, nabrałem trochę leku i wsadziłem nieprzytomnej blondynce do ust. Po krótkiej chwili oczekiwania dziewczyna poruszyła się i otworzyła oczy. Miała hipnotyzujące oczy koloru morza.
- Jestem Maks. - odezwałem się do niej. - Jestem synem Apolla i Pretorem Dwunastego Legionu Fulminata, a ty jesteś już bezpieczna.

*Eri*
Słowa chłopaka dźwięczały mi w uszach. Pretor. Syn Apolla. Maks. Legion Fulminata. Rzymianin.
Usiadłam. W okół mnie zgromadziła się też reszta jeźdźców. Stojący najbliżej mnie – wysoki, zielonooki przystojniak odezwał się pierwszy.
- Cześć piękna. Oliver. Oliver Rochel. Jestem synem Wenus, centurionem II Kohorty i jeżeli ni masz innych planów to zapraszam cię jutro na kolację.
Stojący po jego prawej równie wysoki chudzielec o blond włosach roześmiał się.
- Oliver nie tak szybko, bo się dziewczyna wystraszy. Jestem Dean Ager, syn Ceres, centurion III Kohorty i mam już dziewczynę.

Roześmiałam się, Oliver i Dean szybko dołączyli do mnie, ale pozostała trójka milczała. Przyjrzałam się pozostałym dwóm chłopakom, którzy jeszcze jako jedyni ani razu się nie odezwali. Ten, który stał najbliżej Maksa, był wysoki i muskularny. Miał ciemniejszą karnację i wyglądał jakby dużo czasu spędzał na pracy fizycznej, innymi słowy wyglądał jak niektórzy synowie Hefajstosa. Chłopak trzymający się najbardziej na uboczu był równie wysoki i muskularny, ale na tym kończyły się ich podobieństwa. Ten wyglądał jak typowy syn Aresa, z tym swoim drwiącym pół uśmieszkiem.
- To jest Bob. - powiedział Dean, zauważając moje spojrzenie. - Jest synem Marsa i centurionem z I Kohorty, więc wszystkich traktuje z góry, raczej nietowarzyski typ. - w tym momencie chłopak posłał Deanowi mordercze spojrzenie, które ten z uśmiechem zignorował. - A ten tu – wskazał na bruneta stojącego koło Maksa - to Alex. Syn Wulkana, centurion IV Kohorty.
- A ty? - zapytał Maks.
Spojrzałam na niego, jednocześnie zauważając że ma on piękne oczy w niespotykanym miodowym, prawie złotym, kolorze.
- Co ja? - odpowiedziałam.
- Jak mas zna imię?
- Eri.
Spróbowałam wstać, ale gdy tylko przeniosłam ciężar na prawą kostkę, syknęłam i zachwiałam się tak, że bym się wywróciła, gdyby mnie Maks w porę nie złapał.
- Chodź, zabierzemy cię do obozu. Tam zajmie się tobą Amanda, jest lepszym lekarzem ode mnie.
Wspierana przez chłopaka dokuśtykałam do jego wierzchowca.
- To jednorożec. - zdziwiłam się.
- No tak. Nigdy nie widziałaś jednorożca?
- Na żywo – nie. Na Obozie Herosów mamy tylko pegazy.
- Jesteś Greczynką? - zainteresował się Alex.
Zanim odpowiedziałam, zauważyłam, że wszyscy włącznie z Bobem, który do tej pory nie zwracał w ogóle uwagi na otoczenie, spojrzeli zdziwieni na Alexa.
- Tak. - powiedziałam, zastanawiając się o co chłopakom chodziło.
Dosiadłam koni, który zarżał gdy tylko to zrobiłam.
- No cześć. - powiedziałam.
„Kim jesteś? Jesteś dziewczyną mojego pana? Jestem Azari, a ty?”
Zachichotałam. Nie pierwszy raz spotkałam się z ciekawskim koniem, ale zawsze jednakowo mnie to bawiło.
- Nie Azari, nie jestem. Mam na imię Eri.
Nagle zauważyłam, że wszyscy gapią się na mnie.
- No co?
- Nic, nic. - odpowiedział Dean ze swojego wierzchowca, ale wciąż wyglądał na zaskoczonego.
- No to w drogę. - powiedział Maks, wspinając się na konia tuż za mną. - Obóz Jupiter czeka.

niedziela, 19 czerwca 2016

Rozdział 8, cz.2

*Leo*

Mieliśmy wymyślić coś na bieżąco, tak przynajmniej powiedziała Ann, kiedy kazała nam zdobyć sztandar.
Szedłem przez las z Luke'iem Castellanem u boku i zastanawiałem co takiego musiało się stać że Ann powierzyła zdobywanie sztandaru właśnie mnie. Dostała czymś w głowę, czy jak?
Zauważyłem że Luke, gapi się na mnie.
- Co jest?
- Jakieś pomysły?
- Ktoś uderzył Ann czymś ciężkim w głowę? - powiedziałem pierwsze co mi przyszło do głowy.
- Co? O czym ty pleciesz? - jego wzrok jednocześnie wyrażał zdezorientowanie jak i zdenerwowanie, tego pierwszego było jednak zdecydowanie więcej. - Pytam się czy masz jakiś pomysł jak zdobyć sztandar.
- Aaaa o to ci chodzi. Mogę podpalić las. - uśmiechnąłem się szelmowsko.
- To w ostateczności. Może na początek coś co spowoduje mniej zniszczeń. - odpowiedział z takim samym uśmiechem.
Zaczynałem naprawdę lubić tego gościa.
Jak najciszej szliśmy przez las. Reszta ekipy miała odwracać od nas uwagę, chociaż i tak nie mieliśmy nadziei na to że zaskoczymy Łowczynie. Przecież im przewodniczyła Thalia. Piękna i wojownicza siostra Daniela. Mądra, silna, odważna, uparta i dumna córka Zeusa. Wspomniałem już jaka jest piękna? Jest równie piękna co moja przyjaciółka Eri, ale wolałbym nie mówić tego żadnej z nich. Eri bo by mnie zabiła za to że uważam że ktoś, oprócz samej Afrodyty, może być równie pociągający co ona. A Thalia za to że się do niej przystawiam. No, ale koniec rozważania o tych jakże pięknych dziewczynach. Trzeba się skupić na bitwie. Próba przechytrzenia Łowczyń jest według mnie z góry skazana na porażkę, ale trzeba próbować. Może jeżeli wykażę się bohaterstwem to w końcu, któraś z córek Afrodyty na mnie poleci?
Nagle usłyszałem wrzask Annabeth. Czyżby coś się stało Percy'emu? Zniknął gdzieś razem z Clarisse, a to nie mogło się dobrze skończyć. Usłyszeliśmy szybkie kroki przed nami. Luke pociągnął mnie na ziemię i ukryliśmy się w krzakach. Łowczynie przeszły tuż koło nas, kierując się w górę strumienia. Gdy tylko poszły dalej, szybko wyszliśmy z krzaków i przekroczyliśmy wodę dzielącą las na ich i naszą część.
- Czekaj, Leo. - spojrzałem na Luke'a. Pokazywał na ziemię. - One mogły iść do kryjówki. Chodźmy po ich śladach.
- To jest najmądrzejsza rzecz jaką dzisiaj słyszałem. - wyszczerzyłem się do niego.
- Idziemy dalej. - powiedział ignorując moją wypowiedź. - Oni długo nie dadzą rady bronić sztandaru.
Nie dało się z tym nie zgodzić, więc pokiwałem głową i ruszyliśmy biegiem po śladach.
- Stój. - syknął nagle chłopak.
Spojrzałem na niego zaskoczony, ale posłuchałem.
- To pułapka, chowaj się. - szepnął, pociągając mnie na ziemię.
Znów schowaliśmy się w krzakach. Miałem ich już serdecznie dość, byłem cały obdrapany i miałem gałązki oraz listki dosłownie wszędzie, również tam gdzie ich być nie powinno.
Po chwili nasza prowizoryczna kryjówka była prawie otoczona, jedyne przejście prowadziło pod krzakami. Gdy tak leżeliśmy nie wiedząc co zrobić, w mojej głowie zaświtał zwariowany pomysł.
- Zostań tu i bądź gotowy do sprintu po sztandar. - powiedziałem szeptem do Luke'a.
Nie musiałem pytać czy wie, w która stronę ma biec, ponieważ niedaleko nas między drzewami widać było skrawek srebrnego materiału. - Jak zobaczysz ognień to wiesz co masz robić.
Luke pokiwał głową.
Zacząłem przedzierać się przez krzaki, starając się narobić jak najmniej hałasu, żeby nie zdradzić kryjówki kompana. Wyszedłem z krzaków spory kawałek od niego. Łowczynie od razu mnie zauważyły i rzuciły się w moją stronę. Tylko na to czekałem. Przywołałem ogień, by po chwili patrzeć jak moje ubranie i leżące pod moimi nogami patyki zajmują się płomieniami. Łowczynie otoczyły mnie, nie bardzo wiedząc co zrobić, a ognia pojawiało się coraz więcej.
Nagle usłyszałem odległy krzyk radości Luke'a. Spojrzałem w tamtą stronę, chłopak biegł w moją stronę ze sztandarem w ręce. Był już bardzo blisko granicy. Musiałem jakoś zatrzymać goniące go Łowczynie. Jedyne co mi przyszło do głowy to podpalenie najbliższego drzewa. I już po chwili Luke, którego zdezorientowane Łowczynie nie zdążyły zatrzymać, stał po naszej stronie ze sztandarem w ręce. Cieszyliśmy się jak szaleni i w tym ferworze entuzjazmu, całkowicie zapomniałem o płonącym niedaleko drzewie.

*Nina*
Razem z Danielem staliśmy pod Pięści Zeusa. Staliśmy do siebie tyłem obserwując biegnące w naszą stronę Łowczynie. Zaczęłam do nich strzelać, ale dziewczyny z łatwością omijały moje strzały. Te które za bardzo się zbliżyły były atakowane przez Daniela. Chwilowo je powstrzymaliśmy, ale wiedzieliśmy że to nie potrwa długo. W końcu nas była tylko dwójka a ich było 5 w tym Thalia, siostra mojego chłopaka. Sięgnęłam do wiszącego przy moim pasie noża. Musieliśmy utrzymać sztandar jak najdłużej. Gdybyśmy walczyli z kimkolwiek innym zostałabym przy łuku, ale w tej sytuacji musiałam się przemóc.
Nie wiem ile czasu minęło. Skupiałam się jedynie na tym żeby nie dopuścić Łowczyń do skały. Ocucił mnie dopiero silny ból w nodze. Wolną ręką niepewnie sięgnęłam w dół. Gdy ją podniosłam z powrotem na wysokość twarzy palce były całe pokryte czymś czerwonym. Zdezorientowana patrzyłam jak krew spływa mi po palcach, w stronę nadgarstka.
- Nina!
Odwróciłam się. To Daniel patrzył na mnie ze strachem na twarzy. Był otoczony Łowczyniami, a ja stałam jak kołek wpatrując się w rękę. Włączyłam się z powrotem do walki, ale przez moją nieuwagę jedna z Łowczyń zdołała ponownie mnie zranić.
Zaczęliśmy przegrywać. Ja miałam mroczki przed oczami, a Daniel został przyparty do skał. W pewnym momencie zauważyłam Thalię wchodzącą po skale na lewo ode mnie. Rzuciłam się w jej stronę ale była za daleko.
„Zawiodłam” - pomyślałam, gdy dziewczyna wyciągnęła rękę po sztandar.
Nagle usłyszałam krzyk radości. Krzyk Luke'a.
Wygraliśmy?”
Nie zdążyłam się nad tym zastanowić, bo w tym samym czasie ogarnęła mnie ciemność.

*Percy*
Ocknąłem się w jakimś białym pomieszczeniu. Nie wiedziałem gdzie jestem ani skąd się tu wziąłem. Dopiero po chwili zacząłem sobie przypominać. Bitwa o sztandar. Walka z Clarisse. Omdlenie.
Rozejrzałem się jeszcze raz po pomieszczeniu. No jasne. Lecznica. Tylko gdzie jest Will albo ktokolwiek inny od Apolla?
- Percy?
Spojrzałem w stronę drzwi. Do środka weszła Annabeth.
- Moja Mądralińska. - uśmiechnąłem się. Nie martw się, już nie będę nikogo topił.
Podniosłem się do pozycji siedzącej, a dziewczyna przysiadła na brzegu łóżka.
- Co ci się stało? - zapytałem, gdy zauważyłem w jakim stanie jest moja dziewczyna.
Wyglądała jak mumia a jej włosy ubrudzone były sadzą.
- Leo podpalił przypadkowo kawałek lasu. - powiedziała wzruszając ramionami. - Wyciągałam stamtąd Nicka, który się tam przeniósł cieniem nie wiedząc co się stało. Trochę się przy tym poparzyłam. Ale to teraz nie ważne, mam dla ciebie wiadomość...
- Dobrą czy złą?
Obawiałem się że Chejron może chcieć wyciągnąć konsekwencje mojej walki z Clarisse. Jakoś nie miałem ochoty na zmywanie garów czy czyszczenie toalet.
- WYGRALIŚMY! - wrzasnęła mi Ann prosto do ucha.
Spojrzałem na nią z niedowierzaniem, ale jej spojrzenie mówiło mi że dziewczyna nie kłamie.
Przytuliłem do siebie dziewczynę, całując ją.
- Przepraszam za wcześniej Ann.

*Daniel*

Obudził mnie czyjś krzyk. Gwałtownie się podniosłem z łóżka i wtedy moją głowę przeszył ból tak mocy, że musiałem położyć się z powrotem. Gdy trochę mi przeszło, ponownie spróbowałem podnieść się do pozycji siedzącej.
W łóżku naprzeciwko mnie siedzieli Percy i Ann, całując się.
- Ekhem.
Dziewczyna odsunęła się od Jacksona i spojrzała w moją stronę. Uśmiechnęła się do mnie, ignorując niezadowolone mruknięcie Percy'ego wstała i podeszła do mnie.
- Co z Niną? - zapytałem od razu.
- Też tu jest. O tam. - pokazała ręką w głąb pomieszczenia. - Wciąż jest nieprzytomna.
- Ale nic jej nie jest, tak? - upewniłem się.
- Tylko zemdlała. Nic jej nie będzie. - uśmiechnęła się delikatnie.
Przyjrzałem się jej. Była zabandażowana, a w miejcach gdzie opatrunki nie docierał jej skóra była zaczerwieniona.
- A tobie co się stało?
- Przypadkowy pożar lasu. - zachichotała. - Wyciągałam Nicka z płomieni. On też tu był, ale pewnie już zwiał, a Clarisse nie chciała przebywać z Percy'm w jednym pomieszczeniu, więc jest u siebie w domku.
- Przegraliśmy, prawda? - zapytałem zrezygnowany.
W końcu nie mieliśmy żadnych szans na wygraną.
- I tu się mylisz, stary! - zawołał Percy. - Wygraliśmy. - chłopak uśmiechał się szeroko.
Spojrzałem na Annabeth żeby potwierdzić u niej to co powiedział Jackson. Pokiwała radośnie głową.
- Luke i Leo nas uratowali. Tylko mogli nie niszczyć przy tym pół lasu.


piątek, 17 czerwca 2016

Przepraszam

Hej!!
Wiem że i tak nikt tego nie czyta, w końcu komu by się chciało tyle czekać na rozdział, ale i tak przepraszam. Postaram się drugą połowę rozdziału 8 wstawić w ten weekend.
No to tyle.
Jeszcze raz przepraszam.

Całusy

Lena

niedziela, 27 marca 2016

Rozdział 8, cz.1

7 dni później

*Eri*

Miałam już dość. Byłam zmęczona. Te głupie psy ścigały mnie już 3 dzień, jakby nie miały nic lepszego do roboty.
Zaczęło się całkiem spokojnie. Byłam już za połową drogi do Kalifornii i uznałam że mogę odpocząć, zatrzymałam się w hotelu na dwa dni. Pierwszy minął świetnie. Wyspałam się, najadłam, wybrałam na zakupy. Następnego dnia, gdy wychodziłam natknęłam się na jednego z psów. Bestia rzuciła się na mnie. Odruchowo sięgnęłam do naszyjnika. W mojej ręce zawieszka zamieniła się w trochę ponad metrowy miecz z niebiańskiego spiżu. Zamachnęłam się nim i zabiłam potwora, zanim zdążył mnie choćby drasnąć. Niestety tuż za nim zjawiły się kolejne. Było ich za dużo, więc wybrałam najlepszy możliwy plan – ucieczkę.
I tak uciekałam już od 3 dni. Spałam na drzewach, jadłam to co zdążyłam kupić w miasteczku, a potem to co dałam radę ukraść, moje ubrania były brudne i podarte. Przez te psy par,ę razy zbaczałam z kursu, raz się zgubiłam i mimo że na miejscu powinnam być już dzisiaj, to nadal uciekam, Że tym głupim psom to się nie nudzi. No ale jestem już blisko, może jak uda mi się zgubić potwory to jutro będę na miejscu?

***
*Percy*

Te sny to jakiś koszmar. Wciąż śni mi się to samo. Co noc widzę pole bitwy i czyjąś śmierć. Wiedziałem, że nie tylko ja mam koszmary o wojnie. Nico, Ann i Daniel też mają te sny, ale każdy widzi co innego.
- Percy! Chodź do Chejrona, trzeba mu powiedzieć o tych koszulkach. - zawołała Ann pod drzwiami.
Wstałem z łóżka i ruszyłem do drzwi. Zacząłem się zastanawiać jak dla osób postronnych musiało brzmieć to co powiedziała moja dziewczyna. Pewnie co najmniej dziwnie, chociaż dla mnie było zupełnie zrozumiałe.
Gdy już do człapałem się do drzwi, zastałem za nimi oprócz mojej dziewczyny również Nicka i Daniela. Współczułem temu pierwszemu. Cała nasza czwórka miała przerażające sny, ale to co przechodził syn Hadesa...brr.... W swoich snach chłopak siedział w ciemnościach. Zupełnie sam, otoczony uczuciem śmierci i cierpienia. Mało przyjemne dla kogoś kto próbuje się wyspać.
Ruszyliśmy w stronę Wielkiego Domu. Jakby się zastanowić to cała trójka wyglądała jak zombi, zacząłem się zastanawiać czy i ja sam tak nie wyglądam. Na tarasie przed Wielkim Domem siedział Chejron w swoim wózku.
- Chejronie, możemy porozmawiać?
- Dobrze, o co chodzi?
- Wszyscy mamy ostatnio koszmarne sny. - zaczęła Ann. - W tych snach walczymy z  Rzymianami.
- I nie bardzo wiemy o co chodzi. - dodał Daniel. - Przecież żyjemy z nimi w pokoju.
- To dość dziwne. A od jak dawna macie te sny?
- Od jakiś 7 dni.
- Hmmm.
- Chejronie, co powinnyśmy zrobić? - zapytała Ann.
Ale zanim zdążył odpowiedzieć do ganka podbiegł rozanielony Grover.
- Łowczynie przybyły! - zawołał radośnie.
Normalnie Grover jest moim najlepszym przyjacielem, ale w tym momencie miałem ochotę go zabić.
- Idź powiedz innym obozowiczom, że dzisiaj odbędzie się bitwa o sztandar.
Grover wybiegł w podskokach. Jak każdy satyr szalał za Artemidą i jej Łowczyniami. I jak każdego satyra nie zniechęcało go to że przysięgały wyzbyć się towarzystwa facetów na wieczność.
- Chejronie, co z tą wojną? - zapytał nerwowo Nico.
- Spokojnie, jutro do tego wrócimy panie di Angelo.
Próbowaliśmy protestować, ale nas uciszył.
- Koniec tego! Idźcie się przyszykować na bitwę o sztandar.

***
*Nina*

Zbliżała się bitwa o sztandar. Spodziewałam się kłótni – dzieci wszystkich bogów w jednej drużynie. To nie wróży niczego dobrego. Jak to się zwykle robi zwołaliśmy naradę, w końcu żeby walczyć z takim przeciwnikiem to trzeba mieć plan. I to dobry plan. Niestety już sam początek przyniósł kłótnie.
- I ty chcesz dowodzić Glonomóżdżku? - zapytała ironicznie Clarisse.
- I co? Ty niby zrobisz to lepiej? Nigdy nie pozwolę córce Aresa dowodzić! - odciął się mój brat.
- Tu się muszę zgodzić z Percy'm. - wszyscy spojrzeli na Daniela. Synowie Posejdona i Zeusa zgadzający się ze sobą?! O bogowie, co to za czary? - Nie możesz dowodzić Clari.
- Jako córka Aresa znam się na taktyce lepiej od was. I nigdy więcej nie nazywaj mnie Clari, nie jesteś moim przyjacielem by móc to robić.
Oni nigdy się nie dogadają. Wystarczy na nich spojrzeć. Jak dzieci.”
- Hej! Przestańcie już. Clarisse, odpuść. Oni są jak dzieci, z nimi nie wygrasz. - uśmiechnęłam się do dziewczyny i obu chłopaków.
- Nigdy! Jeżeli, któryś z nich ma dowodzić to lepiej od razu się poddajmy. A ty laleczko, nie mów mi co powinnam...
- Ej! Nie nazywaj tak mojej dziewczyny. - Daniel zaczął mnie bronić.
- Sorry. - Clarisse udawała skruszoną. - Zapomniałam, że niektóre dziewczyny cię obchodzą.
Spojrzałam na Daniela. Był wściekły, wiedziałam że to się źle skończy, jeżeli ktoś go zaraz nie powstrzyma.
- Nic. Mi. Nie. Mów. O. Eri. - Daniel cedził słowa.
- Clarisse.... - chciałam mu pomóc.
Percy walnął mnie łokciem w żebra. Bolało, nie mocno, ale na tyle że zrozumiałam – mam się zamknąć.
- Co, ona cię jednak obchodzi? - zapytała córka Aresa udając zdziwienie. - Przecież to przez ciebie jej tu teraz nie ma.
- Ej! Clarisse, nie pozwalaj sobie. Zachowujesz się jak jakaś kretynka. - zaczął Percy. - Nie wiesz...
- Nawet nie próbuj obwiniać Eri. To jasne, że to wina tego tutaj supermana.
- Nico. - Percy spojrzał na niego zaskoczony.
- PRZEPRASZAM, ŻE PRZESZKADZAM! - wrzasnęła Annabeth. - Ale czy moglibyście się zająć bitwą? Pokłócicie się później, będzie na to czas.
- Zamknij się Mądralińska. To trzeba załatwić tu i teraz. - ostatni raz widziałam tak wściekłego Nicka, kiedy wróciliśmy z Las Vegas bez Eri, a nie był to zbyt przyjemny widok.
- A od kiedy ty bierzesz moją stronę? - Clarisse była chyba tak samo zaskoczona jak ja i w sumie to się jej nie dziwię. Nico rzadko uczestniczy w sporach, w ogóle nie miesza się w cudze sprawy, trzyma się na uboczu.
- Tylko w tej sytuacji. Potem to się już nigdy więcej nie powtórzy.
Przyjrzałam się całej drużynie. Wszyscy, poza Leo, który jak zwykle coś majstrował, z zainteresowaniem obserwowali kłótnie.
- Czyli bitwę o sztandar mamy gdzieś, zostajemy tu i się kłócimy, a Łowczynie znowu wygrywają? - Annabeth rzuciła pytanie w przestrzeń. - Doprawdy świetny plan.
Percy spojrzał na nią ze złością. Wziął ją za rękę i znikli razem w lesie. Gdy wrócili Percy był jeszcze bardziej wściekły. Annabeth natomiast wydawała się smutna. Chyba się pokłócili. Chciałam jakoś pocieszyć dziewczynę, ale w tym momencie rozległ się gwizdek rozpoczynający grę. Wzięłam sztandar. Oni mogą się kłócić, ale trzeba chociaż próbować. Chwyciłam Daniela za rękę.
- Chodź, pomożesz mi bronić sztandaru. - pociągnęłam go za sobą w kierunku Pięści Zeusa.
Było to pierwsze miejsce, które przyszło mi do głowy, a gdy już tam byliśmy chłopak nie protestował, uznałam więc że to dobre miejsce. W końcu Daniel miał większe doświadczenie w tej grze niż ja, a skoro nic nie mówi to chyba jest dobrze. Weszłam po kamieniach i stanęłam na ich szczycie. Zdjęłam z pleców łuk – moją nową broń.
Po mojej walce z Eri nie miałam ochoty na używanie miecza, więc postanowiłam sobie znaleźć inną broń. Łuk był wykonany z drewna cisowego. Był nie tylko niebezpieczny, był też piękny.
Zauważyłam że Daniel wspina się za mną.
- Zostań na dole. Nie pozwól nikomu to podejść, zgoda?
- Tak jest, generalne. - chłopak udał że salutuje. Roześmiałam się. - Od kiedy zajmujesz się taktyką? Myślałem, że tego nie lubisz.
- Kiedy wszyscy inni się kłócą, ktoś musi to zrobić.
Zobaczyłam Annabeth, która wraz z Leo prowadziła większość ekipy przez las. Pomachałam do niej i pokazałam sztandar, żeby wiedziała, że to my go mamy. Uniosła w górę kciuk. Razem ze swoją grupą zagłębiła się bardziej w las. Zastanawiało mnie tylko czemu nie ma z nią Percy'ego i Clarisse.
„Pewnie gdzieś ze sobą walczą.” - pomyślałam. - „Trudno, musimy sobie jakoś bez nich poradzić.”
Nagle zobaczyłam Ann, która wraz z Luke'iem i Leo szła w naszym kierunku. Dziewczyna podbiegła do mnie, a chłopacy poszli dalej. Gdy już wspięła się na górę, podeszła do mnie i na ucho powiedziała jaki jest plan. Uśmiechnęłam się. Może nie jesteśmy całkiem bez szans....

***
*Percy*

Ta kretynka działa mi na nerwy. Czy ona nie może chociaż raz się powstrzymać? Po chwili się zorientowałem że reszta naszej drużyny gdzieś zniknęła. Zostaliśmy sam z Clarisse w pobliżu strumyka.
- I co, Glonomóżdżku? - usłyszałem jej drwiący głos za plecami. - Dalej będziesz bronił tego supermana?
- Zamknij się Clary! - wybuchłem. - Nie mów nic o sprawach, o których nie masz pojęcia.
- A co? Utopisz mnie? - zapytała ironicznie.
Byłem tak wściekły, że ten pomysł bardzo przypadł mi do gustu. Tak bardzo, że byłem w stanie wcielić go w życie, czego ona nie była świadoma.
- Niezły pomysł, Clary. - wyszczerzyłem się do niej w uśmiechu. Woda ze strumyka już zareagowała na moje emocje kołysząc się niespokojnie w swoim korycie.
Czekałem niecierpliwie czekając na kolejne posunięcie dziewczyny.
- Och, nie zrobisz tego, przecież jesteś tylko małym tchórzem. Największym tchórzem jakiego znam. - dziewczyna ewidentnie chciała mnie sprowokować, nie wiedziała tylko że już dawno przekroczyła granice.
Woda ze strumyka wybuchła. Woda pociągnęła ją za nogi wywracając prosto w koryto strumienia.
Próbowałem się uspokoić, ale nie mogłem. Ta dziewczyna od dawna prosiła się by jej ktoś zrobił krzywdę. Zawsze się czepiała mnie i mojej dziewczyny, ale gdy zaczęła źle traktować moje siostry nie wytrzymałem.
Kolejna fala przykryła córkę Aresa. Clarisse w końcu wynurzyła się kaszląc. Stanęła chwiejnie na nogach. Woda spływała jej po twarzy, tworząc kałużę wokół jej stóp.
- TY IDOTO! Jak śmiałeś?! - wrzasnęła wkurzona.
Dziewczyna sięgnęła do boku i z pochwy wyjęła miecz.
„Świetnie, walka mi się przyda. Dawno z nikim nie walczyłem, a wolałbym nie wyjść z wprawy.”
- Teraz przegiąłeś Jackson! Nie wybaczę ci tego!
Wyciągnąłem Orkana.
- Chcesz walczyć? To proszę bardzo!
Staliśmy naprzeciwko siebie mierząc się wzrokiem pełnym nienawiści. Każde czekało na ruch drugiego z nas. Byłem zdenerwowany i przez nadmiar emocji nie mogłem się skupić. Może jednak ta walka to był wielki błąd? Rzuciliśmy się na siebie jednocześnie. Ja mierzyłem w jej ramię, ona w moją nogę. Odskoczyłem w porę, ale dziewczyna była tuz za mną. Każde z nas było już poranione, ale wciąż nikt nie zdobywał przewagi. Nagle dziewczyna zamachnęła się klingą w kierunku mojej głowy. Uchyliłem się w ostatniej chwili, ale i tak poczułem krew ściekającą po policzku. Zamachnąłem się na dziewczynę, zmuszając do cofnięcia się. Nasze ataki robiły się coraz bardziej chaotyczne, a obrona coraz mniej skuteczna. Zaczęło mi ciemnieć przed oczami, a kontury postaci Clarisse rozmazywały się. Ostatnimi siłami przywołałem wielką falę, mającą na celu powalenie córki Aresa. Nie byłem pewny czy mi się to udało, gdyż w momencie uwolnienia tak wielkiej mocy, mój wykończony organizm nie wytrzymał. Upadłem na ziemie, wszystko zrobiło się czarne, a ja powoli zacząłem odpływać.


wtorek, 23 lutego 2016

Gomen Sorry Scusi Perdóname Excusa Pardon

Tak wiem zawiodłam. Bardzo przepraszam :( :( :( :( :( :( :( :( Mam dużo nauki, wiem że to żadne wytłumaczenie, ale lepszego nie mam. Postaram się poprawić i 8 rozdział dodać jak najszybciej.

Całusy



Lena


poniedziałek, 14 grudnia 2015

Rozdział 7

Dwa dni później

*Eri*

Nie byłam pewna dokąd właściwie zmierzam. Z jednej strony chciałam trafić do Obozu Jupiter, o którym wiedziałam od przyrodniej siostry Nicka – Hazel Levesque, która była tam centurionem jednej z kohort. Z drugiej strony nie byłam pewna czy to dobry pomysł, nie znałam ich pretora czy tam pretorów i nie wiedziałam jaki mają stosunek do greckich herosów.
Byłam w trasie od chwili gdy usłyszałam jak Daniel mówi do Niny, żeby dała sobie spokój i że wracają beze mnie.
Nie była to łatwa droga, ponieważ nie miałam już prawie żadnego jedzenia w plecaku, no i podróżowałam teraz pieszo. Początkowo chciałam ukraść samochód, ale doszłam do wniosku, że nie jest to dobry pomysł, zwłaszcza dla osoby, która nigdy nie uczyła się prowadzić.
Jak tylko wrócę do domu, po proszę Percy'ego albo Luke'a, żeby nauczył mnie jeździć.” - obiecałam sobie.
Szłam przez las, gdy nagle znalazłam się na jego skraju. Nazwa miasteczka nic mi nie mówiła, ale miałam nadzieję, że będzie tam jakiś hotel.

***
*Nico*

Widziałem jak Daniel i Nina wracali, ale nie zauważyłem z nimi Eri. Postanowiłem od razu się wszystkiego dowiedzieć. Bez pukania wszedłem do domku Daniela i jego byłej dziewczyny. Chłopak stał akurat przy wejściu, pewnie zamierzał właśnie wyjść lub, co bardziej prawdopodobne, dopiero co wszedł do środka.
- Gdzie ona jest? - zapytałem prosto z mostu, patrząc mu w oczy.
- Cześć Nico. - odpowiedział po chwili.
- Gdzie jest Eri? - ten facet działa mi na nerwy, nie rozumie prostych pytań czy co?
- Nie wiem.
Przyjrzałem mu się. Wyglądał jakby... płakał?!
Nie to nie możliwe. Syn Zeusa i płacz?? Poza tym muszę wiedzieć co z Eri, problemy tego debila mnie nie obchodzą.”
- Jak to nie wiesz?
- Tak zwyczajnie, po ludzku. Przyszły po mnie z Niną i przyznaję, że najpierw się troszkę wkurzyłem. No, a potem Eri gdzieś zniknęła. - wyjaśnił spokojnie.
To zachowanie do niego nie pasowało. Daniel zawsze był..... lepszy? Ważniejszy? A teraz? Po prostu przyznaje się, że to jego wina. Byłem bliski wybaczenia mu, ale potem pomyślałem o Eri. To na pewno przez jego słowa jest gdzieś daleko stąd.
Denerwowałem się od czasu wyruszenia po kryjomu Eri na misję z Niną, a teraz tłumione emocje wybuchły.
- CO TY JEJ ZROBIŁEŚ? - wydarłem się.
Maiłem gdzieś, że zaraz będzie tu połowa obozu. Miałem gdzieś, że pewnie wpakuję się przez to znowu w kłopotu, jakby Chejron nie był wciąż na mnie zły, za ten pojedynek z Danielem. Miałem gdzieś to wszystko. Liczyło się tylko by chłopak zrozumiał jak wielkim kretynem się okazał.
Daniel spojrzał na mnie zaskoczony.
- O czym ty mówisz? - usłyszałem za sobą głos.
Nie musiałem się odwracać, żeby wiedzieć kto to powiedział. Nina. Tylko jej tu brakowało. Odwróciłem się i spojrzałem dziewczynie w oczy.
- Wynoś się stąd. - warknąłem, próbując pohamować emocje.
- Chyba o czymś zapomniałeś. - powiedział Daniel wciąż tym samym spokojnym głosem, który wcześniej tak mnie wkurzył. - To jest mój domek i nie będziesz nikogo stąd wyganiał. Za to chcę żebyś stąd wyszedł. Jeżeli chciałeś dowiedzieć się czegoś o Eri to powiedziałem ci wszystko, co wiem. I nie obwiniaj mnie o to co się stało.
- To ona zareagowała zbyt gwałtownie i zachowała się jak dziecko. - broniła Daniela, Nina.
Tego było już za wiele. Wyszedłem z domku trzaskając drzwiami. Zapomniałem tylko, że one się nie trzymały na zawiasach. Usłyszałem huk, drzwi runęły do środka. Odwróciłem się wściekły, nie zauważając, że w promieniu metra ode mnie nie ma już żadnych roślin. Domek wyglądał źle. Pęd powietrza zrzucił wszystko z półek, a Daniel trzymał Ninę, która chyba dostała drzwiami. Miałem to gdzieś. Dopiero gdy wróciłem do swojego domku, dostrzegłem, że zostawiłem za sobą brunatną ścieżkę martwych roślin. Trudno, miałem to gdzieś, nie po raz pierwszy sprawiłem śmierć kilku niewinnych roślin. Już w domku usłyszałem wrzaski Pana D. Kłopoty?

***
*Percy*

Byłem jednocześnie wściekły i smutny. Ledwo Eri wróciła, a znowu uciekła. Cholery można z nią dostać. Czułem się trochę winny z powodu jej ucieczek. Może po prostu nie dostatecznie zadbałem o moją małą siostrzyczkę? Może nie miała we mnie oparcia i dla tego zdecydowała się na ucieczkę? A jednocześnie byłem zły, że zdecydowała się na coś tak głupiego. Jest córką bogini mądrości, jak mogło jej w ogóle to przyjść do głowy? „Jestem najgorszym starszym bratem na świecie.”
Siedziałem na plaży patrząc na wodę. Bliskość oceanu zawsze mi pomagała.
- Hej, mogę się przysiąść? - usłyszałem nad uchę dziewczęcy głos.
Nie czekając na odpowiedź Annabeth zajęła miejsce tuż obok mnie. Objąłem ją ramieniem, a ona położyła mi głowę na ramieniu.
- Nie obwiniaj się Percy, to nie twoja wina że Er uciekła.
Nie zapytałem jej skąd wie co mnie gryzie. Było to bezcelowe, ona zawsze wiedziała co mnie dręczy.
- Może gdybym spędzał z nią więcej czasu, pilnował jej...
- Glonomóżdżku, przecież znasz Eri. Ona zawsze czuła się tu nie na miejscu. Rwała się do opuszczenia obozu. Wymykała się non stop. Nie powstrzymałbyś jej i tak by wciąż odchodziła, jak Nico.
- Wiem, ale jednak. Ona sama mówiła że czuje się tu jak w domu, lepiej niż na Olimpie czy w pałacu ojca. A jednak, czuję że to nie było jej miejsce, nie na stałe.
- Sam widzisz. Prędzej czy później odeszłaby na dobre. - uśmiechnęła się pocieszająco, by po chwili znowu spoważnieć. - Trzeba ją znaleźć i upewnić się czy wszystko z nią w porządku. Musimy iść z tym do Pana D.
- Nie wiem czy to dobry pomysł. Pan D i tak już jest na nią wściekły za siedzenie w nocy, nazwanie go kuzynem i ucieczkę zaraz po tym. Nie będzie chciał jej szukać.
- Wiem Percy, ale nie możemy tak po prostu opuścić obozu.
Nagle usłyszeliśmy wrzaski Pana D. Szybko pobiegliśmy w tamtą stronę. Plac apelowy przed domkami był w opłakanym stanie. Trawa zwiędła, kwiaty zgniły. Przed Dionizosem stała trójka obozowiczów. Daniel i Nico byli wyraźnie wściekli, pierwszy z nich cały iskrzył tak, że stojąca koło niego Nina odsunęła się nieznacznie. Natomiast ziemia wokół syna Hadesa byłą czarna, popękana i drżała jakby coś próbowało się spod niej wydostać.

***
*Nina*

Wiadomość o zniknięciu Eri chyba wreszcie dotarła do Pana D. i raczej mu się nie spodobała. Staliśmy przed domkami naprzeciwko boga, który się na nas wydzierał. Bałam się trochę stać obok chłopaków, z których jeden sypał iskrami, a ziemia pod nogami drugiego się ruszała i dygotała.
- Nico, uspokój się. - szepnął Daniel.
- Nie mów mi co mam robić, iskierko. - syn Hadesa odszepnął zgryźliwie, ale było widać, że gdyby mógł to by to wykrzyczał.
- Czy wy mnie w ogóle słuchacie?? Jak mogliście do tego dopuścić? - Wykrzykiwał Pan D.
Rozejrzałam się dyskretnie. Dookoła nas zgromadziła się już połowa obozu. Percy i Ann również tu byli, na szczęście nigdzie nie widziałam Amy. Znając jej temperament mogłaby zacząć kłócić się i obrażać boga. Zresztą niezbyt jej ufałam, dziwnie się zachowywała.
Nagle pojawił się Chejron.
- Co się tutaj dzieje? - zapytał spokojnie.
- Eri uciekła. - odpowiedział lakonicznie Daniel.
-Jak to się stało? - kolejne pytanie skierował do Pana D.
- Właśnie próbuję się tego od tych jełopów dowiedzieć.
- Tak w skrócie: Eri wyjechała, pojechaliśmy po nią, Eri i Nico wrócili, następnie ona wraz z Niną pojechały po mnie, a na miejscu Eri zwiała, ponownie.
- Czyli odeszła dwa razy, a wy nie raczyliście nas powiadomić??!! - krzyknął Chejron.
- Tak jakby. - powiedziałam nieśmiało.
- Co z wami jest?! O takich rzeczach trzeba mówić od razu. Jej rodzice dadzą mi w kość i to wszystko będzie waszą winą! -w dramatycznym geście wyciągnął w naszym kierunku palec. - Zaraz zaczną się wrzaski i kłótnie. Już nawet wiem co będą mówić! „Nie upilnowałeś mojej córeczki!”, „To moja córka, ty stary wodoroście!” i różne takie. Jak to możliwe że oni się w sobie w ogóle zakochali? To nie pojęte.
- Jedno trzeba nam przyznać, nawet się nie zorientowaliście że nas nie ma. - powiedział złośliwie Nico.
- Zamknij się synu Hadesa albo zaraz cię odeślę do ojca!! Tu się warzą losy mojej przyszłości!
- Panie D! Czy pana w ogóle obchodzi co się dzieje z Er? - zawołał oburzony Nico.
Na szczęście nie skomentował już tego docinka o odesłaniu go do Hadesu. Widać zbyt się martwił o Eri.
- Oczywiście, że nie. Moja kuzyneczka jest bardzo wkurzająca, zresztą to zawsze jeden uczestnik mniej.
- Nie powinien pan tak mówić.
- Phi. - Pan D. wzruszył ramionami. - No, ale przejdźmy do rzeczy. - Dionizos ponownie zwrócił się do mnie i chłopaków. - Czy ktoś jeszcze oprócz waszej trójki, był takim gamoniem, że brał udział w ukrywaniu naszej księżniczki? - ostatnie dwa słowa powiedział z ironią w głosie.
Już chciałam powiedzieć, że nikt więcej, by nie robić innym problemów, gdy z tłumu wyszli Percy i Ann.
- My też braliśmy w tym udział. - powiedziała hardo dziewczyna, z dumnie podniesioną głową.
- Kto by się spodziewał. - powiedział sarkastycznie bóg. - Ktoś jeszcze?
- Nie, tylko my. - odezwał się Nico.
- Miło, że chcecie wziąć całą winę na siebie, ale czuł bym się urażony gdybyście dostali karę również w moim imieniu. - powiedział Luke, podchodząc by stanąć koło Annabeth.
- Proszę, proszę. 6 winnych. Kase, Johnson, Castelen, Kay, Angel i Dawid. Pięknie, znowu wy. Czy wasza grupka nie może się w końcu nauczyć stosować do regulaminu? No nie ważne, trzeba wam wymyślić jakąś karę.
- Dionizosie, pamiętaj że Zeus wysłał cię tu byś pomagał herosom, a nie ich zabijał. - powiedział Chejron patrząc na naszą 6 z zawodem w oczach.
- Dobrze, już dobrze. Powiedźmy tydzień bez deserów i wieczornych ognisk. - chyba nie wyglądaliśmy na zbytnio zasmuconych, bo dodał. - No i nie weźmiecie udziału w bitwie o sztandar w ten piątek.
- CO???!!!! - wrzasnęli jednocześnie Percy, Luke i Daniel.
- Kara nie może być przyjemna. - powiedział złośliwie Pan D.
- Mam pytanie. - odezwał się nagle Leo, podnosząc rękę w górę z idiotycznym uśmiechem, wygłupiał się nawet w takiej sytuacji.
Dopiero jego widok przypomniał mi, że poza nami, Dionizosem i Chejronem na palcu apelowym jest ktoś jeszcze.
- Jeżeli oni nie biorą udziału. - kontynuował Valdez. - To co z grą? Przecież Eri zdobyła sztandar. Domek 21 powinien dowodzić jedną drużyną.
- Robisz jak zwykle same problemy Vader. - Leo chciał zaprotestować, ale Dionizos mówił dalej. - Druga drużyną będzie dowodził domek 12, a jak wam tak zależy to zdobądźcie sztandar od 21.
- Będziemy o niego walczyć? - zapytała podniecona Amy.
Ciekawe gdzie ta dziewczyna wcześniej była. Walczyć chce, ale przyznać się uczciwie do winy to się nie przyzna.
- Nie. - powiedział szybko Chejron. - Znajdźcie inny sposób, tylko nie walczcie. Musicie coś wymyślić, a teraz rozejść się.
Po paru minutach na placu została tylko nasza 6. Wiele osób ociągało się ewidentnie chcąc pogadać z Danielem, ale nasza chyba im przeszkadzała.
- To co teraz? - zapytałam.
- A co możemy? Nic nie możemy zrobić. - odpowiedział Daniel.
- Trzeba ją znaleźć! - odpowiedzieli jednocześnie Nico i Percy.
- I co wtedy? Już raz tego próbowaliśmy i coś nam nie wyszło.
- Masz rację Ann, ale tym razem Chejron i Pan D. wiedzą , że jej nie ma, więc może zgodzą się byśmy opuścili obóz. - odezwał się Luke.
- Nie ma opcji. Nie zgodzą się. - powiedział zrezygnowany Percy.
- Teraz i tak nic z tym nie zrobimy. Idźmy jak wszyscy na obiad, potem odbębnimy zajęcia, a jutro pogadamy na spokojnie. Może przez noc ktoś coś wymyśli. - wtrącił się Daniel.
Złapał mnie za rękę i przy dźwięku kochny ruszyliśmy do pawilonu jadalnego. Reszta bardziej lub mniej chętnie poszła za nami.

***
*Percy*

Stałem na wysokiej skale. Przede mną na polanie ścierały się ze sobą dwie armie. Im dłużej się przyglądałem, tym bardziej byłem pewien, że są to nastolatkowie. Chciałem krzyknąć, zwrócić na siebie uwagę. Przerwać tę walkę. Wyciągnąłem przed siebie dłoń by jednocześnie krzyczeć i machać. W ręce trzymałem Orkana. Dopiero teraz zwróciłem uwagę na swój strój. Byłem w pełnej zbroi.
Nagle sceneria się zmieniła. Byłem na polu walki, ale nikt już nie walczył. Bitwa się skończyła. Parę metrów przede mną w trawie ktoś leżał. Nad postacią pochylały się dwie inne. Jedna z nich ubrana była w długą fioletową szatę, a druga w pełną zbroję. Nagle ciszę przerwał wrzask jednej z osób. Był to krzyk pełen bólu i smutku.
Obudziłem się z wrzaskiem. Nie dbałem o to, że pewnie obudziłem Ninę i obozowiczów z domku obok. To nie był zwykły koszmar. To była wizja przyszłości. Mojej przyszłości.