niedziela, 27 marca 2016

Rozdział 8, cz.1

7 dni później

*Eri*

Miałam już dość. Byłam zmęczona. Te głupie psy ścigały mnie już 3 dzień, jakby nie miały nic lepszego do roboty.
Zaczęło się całkiem spokojnie. Byłam już za połową drogi do Kalifornii i uznałam że mogę odpocząć, zatrzymałam się w hotelu na dwa dni. Pierwszy minął świetnie. Wyspałam się, najadłam, wybrałam na zakupy. Następnego dnia, gdy wychodziłam natknęłam się na jednego z psów. Bestia rzuciła się na mnie. Odruchowo sięgnęłam do naszyjnika. W mojej ręce zawieszka zamieniła się w trochę ponad metrowy miecz z niebiańskiego spiżu. Zamachnęłam się nim i zabiłam potwora, zanim zdążył mnie choćby drasnąć. Niestety tuż za nim zjawiły się kolejne. Było ich za dużo, więc wybrałam najlepszy możliwy plan – ucieczkę.
I tak uciekałam już od 3 dni. Spałam na drzewach, jadłam to co zdążyłam kupić w miasteczku, a potem to co dałam radę ukraść, moje ubrania były brudne i podarte. Przez te psy par,ę razy zbaczałam z kursu, raz się zgubiłam i mimo że na miejscu powinnam być już dzisiaj, to nadal uciekam, Że tym głupim psom to się nie nudzi. No ale jestem już blisko, może jak uda mi się zgubić potwory to jutro będę na miejscu?

***
*Percy*

Te sny to jakiś koszmar. Wciąż śni mi się to samo. Co noc widzę pole bitwy i czyjąś śmierć. Wiedziałem, że nie tylko ja mam koszmary o wojnie. Nico, Ann i Daniel też mają te sny, ale każdy widzi co innego.
- Percy! Chodź do Chejrona, trzeba mu powiedzieć o tych koszulkach. - zawołała Ann pod drzwiami.
Wstałem z łóżka i ruszyłem do drzwi. Zacząłem się zastanawiać jak dla osób postronnych musiało brzmieć to co powiedziała moja dziewczyna. Pewnie co najmniej dziwnie, chociaż dla mnie było zupełnie zrozumiałe.
Gdy już do człapałem się do drzwi, zastałem za nimi oprócz mojej dziewczyny również Nicka i Daniela. Współczułem temu pierwszemu. Cała nasza czwórka miała przerażające sny, ale to co przechodził syn Hadesa...brr.... W swoich snach chłopak siedział w ciemnościach. Zupełnie sam, otoczony uczuciem śmierci i cierpienia. Mało przyjemne dla kogoś kto próbuje się wyspać.
Ruszyliśmy w stronę Wielkiego Domu. Jakby się zastanowić to cała trójka wyglądała jak zombi, zacząłem się zastanawiać czy i ja sam tak nie wyglądam. Na tarasie przed Wielkim Domem siedział Chejron w swoim wózku.
- Chejronie, możemy porozmawiać?
- Dobrze, o co chodzi?
- Wszyscy mamy ostatnio koszmarne sny. - zaczęła Ann. - W tych snach walczymy z  Rzymianami.
- I nie bardzo wiemy o co chodzi. - dodał Daniel. - Przecież żyjemy z nimi w pokoju.
- To dość dziwne. A od jak dawna macie te sny?
- Od jakiś 7 dni.
- Hmmm.
- Chejronie, co powinnyśmy zrobić? - zapytała Ann.
Ale zanim zdążył odpowiedzieć do ganka podbiegł rozanielony Grover.
- Łowczynie przybyły! - zawołał radośnie.
Normalnie Grover jest moim najlepszym przyjacielem, ale w tym momencie miałem ochotę go zabić.
- Idź powiedz innym obozowiczom, że dzisiaj odbędzie się bitwa o sztandar.
Grover wybiegł w podskokach. Jak każdy satyr szalał za Artemidą i jej Łowczyniami. I jak każdego satyra nie zniechęcało go to że przysięgały wyzbyć się towarzystwa facetów na wieczność.
- Chejronie, co z tą wojną? - zapytał nerwowo Nico.
- Spokojnie, jutro do tego wrócimy panie di Angelo.
Próbowaliśmy protestować, ale nas uciszył.
- Koniec tego! Idźcie się przyszykować na bitwę o sztandar.

***
*Nina*

Zbliżała się bitwa o sztandar. Spodziewałam się kłótni – dzieci wszystkich bogów w jednej drużynie. To nie wróży niczego dobrego. Jak to się zwykle robi zwołaliśmy naradę, w końcu żeby walczyć z takim przeciwnikiem to trzeba mieć plan. I to dobry plan. Niestety już sam początek przyniósł kłótnie.
- I ty chcesz dowodzić Glonomóżdżku? - zapytała ironicznie Clarisse.
- I co? Ty niby zrobisz to lepiej? Nigdy nie pozwolę córce Aresa dowodzić! - odciął się mój brat.
- Tu się muszę zgodzić z Percy'm. - wszyscy spojrzeli na Daniela. Synowie Posejdona i Zeusa zgadzający się ze sobą?! O bogowie, co to za czary? - Nie możesz dowodzić Clari.
- Jako córka Aresa znam się na taktyce lepiej od was. I nigdy więcej nie nazywaj mnie Clari, nie jesteś moim przyjacielem by móc to robić.
Oni nigdy się nie dogadają. Wystarczy na nich spojrzeć. Jak dzieci.”
- Hej! Przestańcie już. Clarisse, odpuść. Oni są jak dzieci, z nimi nie wygrasz. - uśmiechnęłam się do dziewczyny i obu chłopaków.
- Nigdy! Jeżeli, któryś z nich ma dowodzić to lepiej od razu się poddajmy. A ty laleczko, nie mów mi co powinnam...
- Ej! Nie nazywaj tak mojej dziewczyny. - Daniel zaczął mnie bronić.
- Sorry. - Clarisse udawała skruszoną. - Zapomniałam, że niektóre dziewczyny cię obchodzą.
Spojrzałam na Daniela. Był wściekły, wiedziałam że to się źle skończy, jeżeli ktoś go zaraz nie powstrzyma.
- Nic. Mi. Nie. Mów. O. Eri. - Daniel cedził słowa.
- Clarisse.... - chciałam mu pomóc.
Percy walnął mnie łokciem w żebra. Bolało, nie mocno, ale na tyle że zrozumiałam – mam się zamknąć.
- Co, ona cię jednak obchodzi? - zapytała córka Aresa udając zdziwienie. - Przecież to przez ciebie jej tu teraz nie ma.
- Ej! Clarisse, nie pozwalaj sobie. Zachowujesz się jak jakaś kretynka. - zaczął Percy. - Nie wiesz...
- Nawet nie próbuj obwiniać Eri. To jasne, że to wina tego tutaj supermana.
- Nico. - Percy spojrzał na niego zaskoczony.
- PRZEPRASZAM, ŻE PRZESZKADZAM! - wrzasnęła Annabeth. - Ale czy moglibyście się zająć bitwą? Pokłócicie się później, będzie na to czas.
- Zamknij się Mądralińska. To trzeba załatwić tu i teraz. - ostatni raz widziałam tak wściekłego Nicka, kiedy wróciliśmy z Las Vegas bez Eri, a nie był to zbyt przyjemny widok.
- A od kiedy ty bierzesz moją stronę? - Clarisse była chyba tak samo zaskoczona jak ja i w sumie to się jej nie dziwię. Nico rzadko uczestniczy w sporach, w ogóle nie miesza się w cudze sprawy, trzyma się na uboczu.
- Tylko w tej sytuacji. Potem to się już nigdy więcej nie powtórzy.
Przyjrzałam się całej drużynie. Wszyscy, poza Leo, który jak zwykle coś majstrował, z zainteresowaniem obserwowali kłótnie.
- Czyli bitwę o sztandar mamy gdzieś, zostajemy tu i się kłócimy, a Łowczynie znowu wygrywają? - Annabeth rzuciła pytanie w przestrzeń. - Doprawdy świetny plan.
Percy spojrzał na nią ze złością. Wziął ją za rękę i znikli razem w lesie. Gdy wrócili Percy był jeszcze bardziej wściekły. Annabeth natomiast wydawała się smutna. Chyba się pokłócili. Chciałam jakoś pocieszyć dziewczynę, ale w tym momencie rozległ się gwizdek rozpoczynający grę. Wzięłam sztandar. Oni mogą się kłócić, ale trzeba chociaż próbować. Chwyciłam Daniela za rękę.
- Chodź, pomożesz mi bronić sztandaru. - pociągnęłam go za sobą w kierunku Pięści Zeusa.
Było to pierwsze miejsce, które przyszło mi do głowy, a gdy już tam byliśmy chłopak nie protestował, uznałam więc że to dobre miejsce. W końcu Daniel miał większe doświadczenie w tej grze niż ja, a skoro nic nie mówi to chyba jest dobrze. Weszłam po kamieniach i stanęłam na ich szczycie. Zdjęłam z pleców łuk – moją nową broń.
Po mojej walce z Eri nie miałam ochoty na używanie miecza, więc postanowiłam sobie znaleźć inną broń. Łuk był wykonany z drewna cisowego. Był nie tylko niebezpieczny, był też piękny.
Zauważyłam że Daniel wspina się za mną.
- Zostań na dole. Nie pozwól nikomu to podejść, zgoda?
- Tak jest, generalne. - chłopak udał że salutuje. Roześmiałam się. - Od kiedy zajmujesz się taktyką? Myślałem, że tego nie lubisz.
- Kiedy wszyscy inni się kłócą, ktoś musi to zrobić.
Zobaczyłam Annabeth, która wraz z Leo prowadziła większość ekipy przez las. Pomachałam do niej i pokazałam sztandar, żeby wiedziała, że to my go mamy. Uniosła w górę kciuk. Razem ze swoją grupą zagłębiła się bardziej w las. Zastanawiało mnie tylko czemu nie ma z nią Percy'ego i Clarisse.
„Pewnie gdzieś ze sobą walczą.” - pomyślałam. - „Trudno, musimy sobie jakoś bez nich poradzić.”
Nagle zobaczyłam Ann, która wraz z Luke'iem i Leo szła w naszym kierunku. Dziewczyna podbiegła do mnie, a chłopacy poszli dalej. Gdy już wspięła się na górę, podeszła do mnie i na ucho powiedziała jaki jest plan. Uśmiechnęłam się. Może nie jesteśmy całkiem bez szans....

***
*Percy*

Ta kretynka działa mi na nerwy. Czy ona nie może chociaż raz się powstrzymać? Po chwili się zorientowałem że reszta naszej drużyny gdzieś zniknęła. Zostaliśmy sam z Clarisse w pobliżu strumyka.
- I co, Glonomóżdżku? - usłyszałem jej drwiący głos za plecami. - Dalej będziesz bronił tego supermana?
- Zamknij się Clary! - wybuchłem. - Nie mów nic o sprawach, o których nie masz pojęcia.
- A co? Utopisz mnie? - zapytała ironicznie.
Byłem tak wściekły, że ten pomysł bardzo przypadł mi do gustu. Tak bardzo, że byłem w stanie wcielić go w życie, czego ona nie była świadoma.
- Niezły pomysł, Clary. - wyszczerzyłem się do niej w uśmiechu. Woda ze strumyka już zareagowała na moje emocje kołysząc się niespokojnie w swoim korycie.
Czekałem niecierpliwie czekając na kolejne posunięcie dziewczyny.
- Och, nie zrobisz tego, przecież jesteś tylko małym tchórzem. Największym tchórzem jakiego znam. - dziewczyna ewidentnie chciała mnie sprowokować, nie wiedziała tylko że już dawno przekroczyła granice.
Woda ze strumyka wybuchła. Woda pociągnęła ją za nogi wywracając prosto w koryto strumienia.
Próbowałem się uspokoić, ale nie mogłem. Ta dziewczyna od dawna prosiła się by jej ktoś zrobił krzywdę. Zawsze się czepiała mnie i mojej dziewczyny, ale gdy zaczęła źle traktować moje siostry nie wytrzymałem.
Kolejna fala przykryła córkę Aresa. Clarisse w końcu wynurzyła się kaszląc. Stanęła chwiejnie na nogach. Woda spływała jej po twarzy, tworząc kałużę wokół jej stóp.
- TY IDOTO! Jak śmiałeś?! - wrzasnęła wkurzona.
Dziewczyna sięgnęła do boku i z pochwy wyjęła miecz.
„Świetnie, walka mi się przyda. Dawno z nikim nie walczyłem, a wolałbym nie wyjść z wprawy.”
- Teraz przegiąłeś Jackson! Nie wybaczę ci tego!
Wyciągnąłem Orkana.
- Chcesz walczyć? To proszę bardzo!
Staliśmy naprzeciwko siebie mierząc się wzrokiem pełnym nienawiści. Każde czekało na ruch drugiego z nas. Byłem zdenerwowany i przez nadmiar emocji nie mogłem się skupić. Może jednak ta walka to był wielki błąd? Rzuciliśmy się na siebie jednocześnie. Ja mierzyłem w jej ramię, ona w moją nogę. Odskoczyłem w porę, ale dziewczyna była tuz za mną. Każde z nas było już poranione, ale wciąż nikt nie zdobywał przewagi. Nagle dziewczyna zamachnęła się klingą w kierunku mojej głowy. Uchyliłem się w ostatniej chwili, ale i tak poczułem krew ściekającą po policzku. Zamachnąłem się na dziewczynę, zmuszając do cofnięcia się. Nasze ataki robiły się coraz bardziej chaotyczne, a obrona coraz mniej skuteczna. Zaczęło mi ciemnieć przed oczami, a kontury postaci Clarisse rozmazywały się. Ostatnimi siłami przywołałem wielką falę, mającą na celu powalenie córki Aresa. Nie byłem pewny czy mi się to udało, gdyż w momencie uwolnienia tak wielkiej mocy, mój wykończony organizm nie wytrzymał. Upadłem na ziemie, wszystko zrobiło się czarne, a ja powoli zacząłem odpływać.